Wzgórze 142
Przedstawiamy historię Wzgórza 142 m n.p.m., którą przekazali kiedyś naoczni świadkowie – Edmund Gojtowski i Józef Schenk. Ci dwaj panowie – dziś dziadkowie, a w 1945 r. chłopcy – mieszkali w pobliżu wzgórza. Z młodzieńczą ciekawością obserwowali poczynania żołnierzy na niedostępnym dla cywilów wzniesieniu. Teren, na którym stoją bloki mieszkalne przy ulicy Porazińskiej i przylegający las należał do wielkokackich rolników i parafii św. Wawrzyńca.
Ziemię uprawiali gospodarze lub dzierżawcy. W 1941 r., gdy załamał się front pod Stalingradem, teren został ogrodzony zasiekami z drutu kolczastego. Ogrodzenie miało kształt stożkowaty, o wysokości 2 m, szerokości do 10 m. Pan Edmund zachował na pamiątkę jeden z metalowych słupków z zasieków. Ze swojego domu przy ulicy Chwaszczyńskiej widział, jak powstawało jedno z najsilniejszych stanowisk obronnych na obrzeżach Gdyni. W miejscu, gdzie obecnie przebiega drugi pas ulicy Chwaszczyńskiej, przed skrzyżowaniem na Dąbrowę, ustawiono drewniane baraki. Trzy stały prostopadle do ulicy i w nich stacjonowali niemieccy żołnierze. Dwa ustawione były równolegle do jezdni. W baraku stojącym od strony wioski była kuchnia, stołówka i kantyna. Tam odbywały się w soboty zabawy. W drugim mieszkali oficerowie. Między tymi dwoma barakami był jeszcze jeden, ustawiony prostopadle do ulicy. Co do jego przeznaczenia moi rozmówcy mają rozbieżne zdania. Edmund Gojtowski uważa, że w nim mieszkały kobiety obsługujące dalmierz i aparat nasłuchowy. Józef Schenk ma co do tego wątpliwości.
Za barakami zaczynało się wzniesienie. Teraz znajduje się tam parking strzeżony. Nie było ul. Nowowiczlińskiej. Tam, gdzie dzisiaj jest stacja transformatorowa, stał dom dla rodziny dowódcy wzgórza.
– Moja mama pomagała tam w pracach gospodarczych – mówił pan Edmund. – Pamiętam też, jak nakazano nam budować betonowy schron obok naszego domu.
Kiedy już było wiadomo, że Niemcy cofają się przed zbliżającym się frontem, ustawiono na ulicy zasieki przeciwpancerne (w miejscu, gdzie jest most na obwodnicy). Był to głęboki rów, przed nim olbrzymie rury metalowe, wypełnione gruzem i piaskiem.
– Wiedzieliśmy, że zamaskowane wzgórze jest przygotowane do obrony – wspominał mój rozmówca. – Słyszałem, jak nocami na początku marca 1945 r., maszerowały kolumny niemieckich żołnierzy. Rozlegał się miarowy stukot wojskowych butów.
W dniu 14 marca 1945 r. rodzina Gojtowskich weszła do swojego schronu. Byli pewni, że przetrwają tam do wyzwolenia. Przed Kackiem toczyła się ciężka bitwa. Otrzymali jednak nakaz, żeby dla bezpieczeństwa pięciorga dzieci uciekać jak najdalej z tego miejsca. Początkowo nocowali w budynku szkolnym. Kiedy od odłamka zapalił się dach szkoły, musieli wyruszyć dalej. Po trudach dotarli do Żukowa. Wielki Kack został wyzwolony 19 marca 1945 r. Gdy wracali do domu widzieli, jak na zbiorowych mogiłach żołnierzy rosyjskich stały drzewce owinięte czerwonym płótnem, z przypiętą metalową gwiazdą. Oficerów zakopywano pojedynczo.
– Nasz dom miał uszkodzoną ścianę od pocisku – mówił Edmund Gojtowski. – Mieszkaliśmy w nim do czasu budowy drugiej jezdni Chwaszczyńskiej. Zachował się fragment betonowej ściany schronu.
Pan Edmund pamięta miejsca, gdzie stały działa strzeleckie, magazyny broni, radar, dalmierz, aparat nasłuchowy. Spacerując po lesie, który po wojnie zasadzili na wzgórzu uczniowie z Wielkiego Kacka, ogląda ślady wojenne. Przypomina sobie zabawy z kolegami na terenie wzgórza po wojnie. Łatwo było znaleźć niewybuchy i niewypały. Dla kilku chłopców zabawa nimi skończyła się tragicznie.
Płytko pod piaskiem leżały zwłoki poległych żołnierzy. Z obawy przed epidemią, starsi uczniowie musieli pomagać usuwać piasek, a specjalne brygady wywoziły i grzebały ciała.
W następnym odcinku o uzbrojeniu wzgórza 142 opowie „chłopiec z tamtych lat”- Józef Schenk.
Zofia Żywicka